Byliśmy dzisiaj na imprezie charytatywnej organizowanej przez firmę, w której pracuje M. Oczywiście tematem przewodnim były zbliżające się Święta. Na miejscu czekało na nas mnóstwo atrakcji: przejażdżka konnym powozem, robienie świątecznych kartek i pokarmu dla reniferów Świętego Mikołaja (co w praktyce oznaczało zmieszanie płatków owsianych z brokatem, po to, by w Wigilię wysypać tę mieszankę przed domem, aby renifery znalazły w ciemnościach drogę, a Mikołaj zostawił prezenty pod choinką), karmienie renifera i osiołka, wizyta w warsztacie elfów, pieczenie pianek nad ogniem i oczywiście wizyta w domu Świętego Mikołaja.
W trakcie tej wizyty, Pani Mikołajowa poczęstowała wszystkich upieczonymi przez siebie herbatnikami i dodatkowo kubeczkiem grzanego wina dzieci pełnoletnie. Potem jeden z elfów oprowadził nas po mikołajowej chatce, prowadząc do biblioteczki, w której czekała na nas Wróżka z mnóstwem zimowych opowieści. Co jakiś czas do pokoju wpadał elf i wyczytywał imiona kolejnych dzieci, a kiedy odnalazł właściwe, wręczał im małe paczuszki i zabierał je ze sobą do saloniku, w którym, przy pięknie ustrojonej choince, czekał Święty Mikołaj.
Okazuje się, że to naprawdę bardzo sympatyczny staruszek. W dodatku bardzo gadatliwy. Oczywiście pytał czego życzymy sobie pod choinką i chętnie pozował z nami do zdjęć. Najpierw rodzinnie (miałam wtedy możliwość poczuć się zupełnie, jak mała dziewczynka, bo Mikołaj posadził mnie na swym kolanie), a potem już z samym Niutkiem, który o dziwo, nawet nie zaprotestował, kiedy został posadzony na mikołajowym kolanie. Na pamiątkę tej wizyty dostaliśmy rodzinne zdjęcie ze Świętym oprawione w ramkę, które teraz dumnie stoi na naszym kominku.
Po wyjściu od Państwa Mikołajów, poszliśmy jeszcze do zagrody z osiołkiem i renem. Niutek bardzo się ożywił przy zwierzakach - bez skrępowania głaskał kłapoucha po uchu. Zresztą osiołek był bardzo przyjacielski i skory do pieszczot, bo w pewnym momencie wystawił pysk między deskami ogrodzenia i próbował "pocałować" najpierw mnie, a potem Niutka, który śmiał się z tych oślich czułości wniebogłosy. Niestety ren był trochę bardziej zdystansowany i na wszelki wypadek wolał trzymać się na uboczu, nie dając się nawet pogłaskać...
A kiedy już opuszczaliśmy to magiczne miejsce - Ceannanus, które na kilka chwil zamieniło się dla nas w Biegun Północny - z nieba nieśmiało zaczął sypać biały puch... A to znów rozbudziło moją cichą nadzieję...
Autor:
vainionn
0 komentarze:
Prześlij komentarz