Jest wieczór. Siedzę sobie wygodnie na kanapie, aż tu nagle słyszę stukot końskich kopyt. Wyglądam przez okno, a tam jedzie czerwony wóz, zaprzężony w dwa białe konie, a na nim siedzi nie kto inny tylko Święty Mikołaj - w swym czerwonym kubraczku, z białą brodą i macha radośnie do przechodzących obok ludzi. To chyba niezaprzeczalny znak, że Święta nadchodzą...

A w Trójce zaczęła się dziś akcja "Idą Święta". Uwielbiam ją. Cały rok czekam na te cztery piątkowe licytacje, na premierę kolejnego "Karpia"...

Jeszcze chwila i zacznie się grudzień, i powoli będzie można wprowadzać się w świąteczny nastrój - słuchać piosenek z dzwoneczkami, piec pierniki (ciasto na nie ciągle dojrzewa w lodówce), kupować i pakować prezenty...

Byle do Mikołajek, bo potem to już z górki...

A w tym roku Święta są wyjątkowe - to będzie pierwsza Gwiazdka z Niutkiem po tej stronie brzucha! Już nie mogę się doczekać Jego reakcji na widok pachnącej lasem, migającej feerią barw choinki...

P.s. Nigdy wcześniej Mikołaj nie przejeżdżał tuż pod moimi oknami... Może to znak, że w tym roku dostanę duuużo prezentów?

Czas pędzi nieubłaganie, Niutek dorasta... I w związku z tym postanowiłam, że czas urozmaicić Jego menu.

Na pierwszy ogień poszedł kleik ryżowy. Pierwsza łyżeczka: hmmm, co jest? Mleko, czy nie mleko? - Niutek zrobił minę, jakby miał wszystko wypluć. Ale po chwili namysłu, postanowił dogłębniej zbadać dziwną substancję, którą z takim zapałem zbierałam z Jego brody i ponownie umieszczałam w Jego buzi. Z każdą kolejną łyżeczką, Niutek coraz chętniej otwierał buzię, mimo że jego mina zdradzała, iż nadal nie jest zbyt ufny co do zawartości owej łyżeczki i właściwie, to nawet nie za bardzo wie, czy ta papka mu smakuje... No ale jadł. A pod koniec tak mu się ta zabawa spodobała, że stwierdził, że sam chciałby spróbować i wyrywał mi łyżeczkę z dłoni, i pchał ją sobie do buzi.

Pierwsza próba uwieńczona sukcesem!

Dziś była próba numer trzy - nowa kaszka. Początek jak zwykle niepewny: oho, smakuje jakoś inaczej... - chwila memłania kaszki w buzi i wyraz twarzy Niutka mówił już: pycha! Potem to już nie tylko wyraz twarzy zdradzał Jego upodobanie do nowego smaku - Niutek cały się trząsł na widok pełnej łyżeczki, a jak była pusta, to pokrzykiwał na mnie, żebym się pospieszyła z tym napełnianiem. Jakie to były cudowne chwile... Ale najbezcenniejsza była ta, w której Niutek, przyzwyczajony do otrzymywania płynnego pokarmu prosto z matczynej piersi, poszukując sposobu jedzenia odpowiedniejszego do konsystencji nowego jadła, dmuchnął w łyżeczkę. Oczywiście kleik rozbryznął się po Jego twarzy, na której wymalowało się tak wielkie zdziwienie, że M. chwycił za aparat, by je uwiecznić. Ale nawet ta wpadka nie zniechęciła Niutka, który już po chwili, z apetytem pałaszował dalej.

Ciekawe, czy dalsze urozmaicanie Niutkowej diety będzie szło równie przyjemnie?

I dlatego dopadła mnie jesienna chandra... Nic mi się nie chce, złoszczę się bez powodu i ryczę, jak bóbr.

Ech, siadłabym tak sobie przed kominkiem z lampką grzanego wina w jednej ręce i dobrą książką w drugiej, a w tle grałaby jakaś nastrojowa muzyczka... A tu ani kominka, ani dobrej książki, o winku jeszcze długo będę tylko marzyć, a muzyka pewnie zamiast ukoić - wywołałaby wartki potok łez na mojej twarzy. I nawet do M. się nie mogę przytulić, bo wraca dopiero jutro wieczorem...

A do tego wszystkiego napisałam wczoraj bardzo fajną notkę, długą i mi ją wcięło! No i już nie chciało mi się stukać drugi raz po klawiszach - zresztą i tak nie wyszłaby taka fajna, jak tamta...

No to sobie ponarzekałam. A teraz powlokę się nóżka za nóżką do łóżka, które sama będę musiała sobie ogrzać...

Wczoraj wpadłam na pomysł, by zacząć się edukować. I w tym celu przejrzałam listę kursów wieczorowych tutejszego college'u. Znalazłam coś w sam raz dla siebie - zajęcia dotyczące dzieci autystycznych, niepełnosprawnych i ze specyficznymi problemami w uczeniu się. No i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie...

Po pierwsze zajęcia odbywają się w języku angielskim. Język niby obcy mi nie jest, ale czy znam go na tyle, by uczestniczyć w wykładach w nim prowadzonych, pisać zaliczenia, zdawać egzminy?

Po drugie nie wiem, jak poradziłabym sobie wśród ludzi. Już tak dawno nie miałam kontaktu z większą ilością osób... Odkąd zaszłam w ciążę, siedzę w domku i moim jedynym kontaktem ze światem jest internet (nie liczę tu oczywiście spotkań ze znajomymi, wizyt lekarskich, itp.). To już trzynaście miesięcy (ale ten czas ucieka, swoją drogą)... W każdym bądź razie, czy ja będę się potrafiła odnaleźć w grupie szkolnej? W dodatku złożonej w większości z ludzi innej, niż moja, narodowości i młodszych ode mnie? Eh, ja to tu chyba już zupełnie zdziczałam...

No i wreszcie po trzecie, i chyba najważniejsze - czy ja będę potrafiła oderwać się na te parę godzin od Niutka?

M. bardzo mnie na te kursy namawia i ja właściwie sama myślę, że to całkiem niezły pomysł. W końcu kiedyś będę musiała wrócić do pracy zawodowej, a na rynku pracy każda dodatkowa umiejętność jest na wagę złota.

Ostatnio znajome Mamuśki namówiły mnie na wspólne zrzucanie pociążowych kilogramów. Wymyśliły, że w tym celu każda w swoim zaciszu domowym będzie uskuteczniała aerobiczną szóstkę Weidera. Ja, żeby nie czuć się samotnie i mieć namacalne wsparcie w tym trudzie, namówiłam M. na wspólne treningi.

I tak oto od tygodnia wspólnie wylewamy pot, by osiągnąć wymarzone sylwetki. Ale ciężko jest, oj ciężko... Dają o sobie znać te wszystkie lata fizycznej stagnacji. Tak, czy inaczej ćwiczymy - codziennie... A ja nienawidzę ćwiczeń... Ale czego się nie robi, by znów poczuć się pięknie i atrakcyjnie.

Dziś rano Niutek po raz pierwszy przekręcił się z brzuszka na plecy. Niestety nie obyło się bez ofiar, bo okazało się, że mata edukacyjna jest za mała na takie akrobacje i Niutek wypadł z niej i uderzył głową o podłogę... Na szczęście nie mocno, chociaż bez kilku łez się nie obyło. Chyba trzeba będzie zainwestować w jakiś większy dywanik, skoro Niutek robi się coraz bardziej mobilny...

Natomiast wieczorem, gdy myślałam, że mój Synek już niczym mnie dziś nie zaskoczy, On oczywiście dokonał tego cudu. Zostawiłam Go na chwilę w łóżeczku, wracam a Niutek leży na brzuszku (co już mu się nie raz udało zrobić) i do tego z głową w nogach łóżeczka. Pierwszy raz obrócił się w łóżeczku o 180 stopni!!! Do tej pory jego zapędy były hamowane przez karuzelę, pod którą utykał główką, albo przez jego własne nóżki, które zaplątywały się między szczebelkami...

Ach, ile radości przynoszą mi każdego dnia wygibasy tego mojego małego rozrabiaki...

Ciężko w tym dniu być tysiące kilometrów od rodzinnego domu i nie mieć okazji odwiedzić najbliższych w miejscach ich wiecznego spoczynku, zapalić na ich grobach zniczy... Niby wspominać i modlić się za najbliższych można wszędzie, ale jakoś tak dziwnie pusto mi w sercu bez spotkania z rodziną i wspólnej pielgrzymki na cmentarz. Z dala od grobów, trudniej się skupić...

O blogu

"Gdy się zobaczyło tylko raz piękno szczęścia na twarzy ukochanej osoby, wiadomo już, że dla człowieka nie może być innego powołania, jak wzbudzanie tego światła na twarzach otaczających nas ludzi." (Albert Camus)

O mnie

Moje zdjęcie
"(...)nie ma nic milszego od sympatii, okazanej przez dziecko, spontanicznej i instynktownej, która każe nam wierzyć, że jest w nas coś prawdziwie godnego miłości(...)" Nathaniel Hawthorne

Obserwatorzy