Moja waga zwariowała! Albo się popsuła. Od kilku dni uparcie pokazuje mi, że schudłam. Pomimo tego, że nie stosuję żadnej diety, jem tyle, ile jadałam wcześniej, opycham się słodkościami, mało ruszam i wchodzę na nią po obfitych śniadaniach.

No chyba, że w taki cudowny sposób działa na mnie prenumerata serwisu dietowego, który od tygodnia wysyła mi maile z moim codziennym menu i zestawem ćwiczeń, a z których to porad jeszcze nie zaczęłam korzystać.

A może zasiedlił mnie jakiś tasiemiec?

W każdym razie te 3,5 kilograma mniej cieszy mnie niezmiernie. Zwłaszcza, że nie było to okupione żadnym wysiłkiem ze strony mojego rozleniwionego ciała, ani wyrzeczeniem się pyszności przez moje rozpieszczone do granic możliwości podniebienie...

I to bardzo jej potrzebuję...

M. w pracy dniami i nocami. Niutek przechodzi ostatni w pierwszym roku życia skok rozwojowy i na dodatek przechodzi go koszmarnie - mało je, mało śpi, dużo płacze, marudzi, złości się...

A mnie ciężko zapanować na Nim, nad swoimi nerwami i nad chaosem, który chyba już na dobre się u nas zadomowił.

Całe szczęście już jutro przyjeżdżają moja Mamusia i Siostrzyczka! I wreszcie będę mogła sobie pozwolić na wypitą w spokoju filiżankę herbaty, czy kawy, długą kąpiel z bąbelkami, ciekawą lekturę i mnóstwo innych mało istotnych rzeczy, których bardzo mi ostatnio brak. I będę sobie mogła pozwalać na te przyjemności przez całe dwa tygodnie, bo pewnie przez cały swój pobyt te moje kochane Babeczki nie wypuszczą Niutka z rąk. Będą cieszyć się, że wreszcie znowu Go widzą i chłonąć Jego obecność na zapas. Mam tylko nadzieję, że Niutek mimo swojego podłego nastroju pozwoli Im rozpieszczać się do woli i nie będzie dawał w kość...

No i czekają nas kolejne Święta spędzone w rodzinnej atmosferze.

No niech już będzie to jutro!!!

Wczoraj zabrałam Niutka na paradę, aby mógł zobaczyć, w jaki sposób mieszkańcy Zielonej Wyspy obchodzą święto swojego patrona. Wyszliśmy z domu wcześniej, żeby zająć sobie jakieś dobre miejsce na trasie pochodu, by mieć dobry widok na to, co się będzie działo. Oczywiście były tłumy ludzi i o pierwszym rzędzie mogliśmy tylko pomarzyć. Ja co prawda wszystko dobrze widziałam, ale siedzącego w wózku Niutka ominęłyby wszystkie atrakcje, więc jak tylko się zaczęło, to wzięłam ten mój ponad jedenastokilogramowy słodki Ciężar na ręce.

Niutek był średnio zainteresowany, tym co się dzieje na ulicy, bardziej fascynowali Go ludzie stojący za nami i mój aparat fotograficzny, którym nieudolnie dokumentowałam kolorowy korowód, unosząc go wolną ręką ponad głowami gawiedzi. Jednak i On nie mógł oprzeć się dźwiękom muzyki przeróżnych orkiestr i grajków biorących udział w przemarszu, i wtedy kierował swój baczny wzrok w stronę ulicy, słuchając ich w skupieniu.

Potem poszliśmy w kierunku Market Square, gdzie rozstawiona była scena, na której odbywały się koncerty. Zanim do niej doszliśmy utknęliśmy na jakieś pół godziny w jednej z najwęższych uliczek w mieście, którą, jak i my, większość ludzi wybrała sobie jako drogę do celu. Potem okazało się, że na scenie nie dzieje się nic godnego uwagi, a Niutek zrobił się marudny, więc wróciliśmy do domu.

I muszę przyznać, że byłam bardzo zawiedziona paradą. Tym, że w mieście, w którym według podań św. Patryk zaczynał swoją misję ewangelizacyjną, które szczyci się dwoma katedrami jego imienia - katolicką i protestancką - zorganizowało tak marną imprezę, ku czci swojego patrona. Owszem były motywy kojarzące się zarówno z Patrykiem, jak i samą Irlandią, ale dominowały niestety rzeczy zupełnie niezwiązane z historią i tradycją tego kraju.

Mam nadzieję, że kiedyś trafię na paradę, która spełni moje oczekiwania - będzie radosna, śpiewna, zielona... A póki co, muszę się zadowolić tym, co właśnie minęło...

Wiosna zagościła u nas na stałe. A razem z nią panowie czyszczący okna w naszym domu (okna, jak zwykle są bardziej szare, niż były przed myciem), którzy swoją pracą oznajmili, że czas najwyższy zabrać się za przedświąteczne porządki. Czas ucieka nieubłaganie, mi oczywiście nie bardzo chce się babrać w chemikaliach mających wyczyścić nasze mieszkanie na wysoki połysk i wymawiam się tym, że Niutek ostatnio taki zajmujący... Ale muszę się wreszcie wziąć, tym bardziej, że na Święta przyjeżdża moja Mamusia, której bacznemu oku i wrodzonemu pedantyzmowi, nie umknie nawet jedna drobinka kurzu w najmniej dostępnym kącie. Ech...

...

Poza tym zabrałam się za porządkowanie własnego życia. Zamknęłam pewien dość ważny rozdział i jest mi z tym dość dziwnie... Trochę smutno i pusto, ale myślę, że to była dobra decyzja. Że wkrótce się przyzwyczaję do tego nowego stanu, oswoję tą nową przestrzeń i jakoś ją wypełnię. A póki w myślach mam słowa do piosenki "Mosty" i przeżuwam to moje postanowienie...

Nawet w Dniu Kobiet!


Wczoraj Niutek, jak zwykle ostatnimi czasy, obudził nas o 7.00, śpiewając swoje serenady. M. otworzył oko, spojrzał na Niutka, na mnie, na zegar i zamiast obrócić się na drugi bok i spać dalej, mimo przeciwności losu i wbrew niutkowym trelom, jak to ma w zwyczaju, zerwał się na równe nogi, pochwycił ubranie i wyszedł z pokoju, mamrocząc coś pod nosem o toalecie. Chwilę później usłyszałam, jak krząta się po kuchni, więc włożyłam Niutka do łóżeczka i poszłam sprawdzić, co się z tego mojego M. zrobił taki ranny ptaszek. Kiedy spytałam, co Go tak wypędziło z tego łóżka, stwierdził, że musiał skorzystać z toalety, a teraz musi już uciekać, bo dzwonili do niego z pracy, by pojawił się tam na godzinkę. I, ucałowawszy mnie w policzek, wyszedł...

Wróciłam do sypialni, zastanawiając się nad tym, jaki telefon do Niego dzwonił, skoro ja nic nie słyszałam. Nie to, żebym miała słuch absolutny, ale rozmawiającego przez telefon M. nie da się nie słyszeć! W końcu dałam sobie spokój z tymi rozmyślaniami, bo moją uwagę zaprzątnął Niutek, który od radosnego ćwierkania, na mój widok przeszedł płynnie do marudnego domagania się mleka. Wzięłam Go więc z powrotem do łóżka i po jakimś czasie przysnęliśmy oboje.

Po niecałej godzinie od wyjścia z domu, w sypialni pojawił się M., szepcząc życzenia i kładąc jakieś pudełko na szafkę obok łóżka, tak cichutko, by nie zbudzić Małego. Ja nie do końca świadoma, tego co się dzieje, łypnęłam tylko na Niego okiem, wymamrotałam jakieś "dziękuję" i wróciłam do przerwanego snu.

Kilka minut później obudził się Niutek, wybudzając przy tym i mnie. Spojrzałam na zegarek, potem na leżący na szafce niezapakowany prezent i doznałam nagłego olśnienia - mój Mąż to kłamczuch! Wcale nie było żadnego telefonu! Wcale nie był w pracy, tylko po prezent! Postanowiłam doprowadzić do konfrontacji. Poszłam z Niutkiem do kuchni i postawiłam M. w krzyżowym ogniu pytań. A On z bezczelnym uśmiechem na twarzy przyznał się do wszystkiego! I jeszcze zrobił mi śniadanie...

Ostatnio mój mózg pracuje na bardzo wysokich obrotach, podsuwając świadomości coraz to nowe obrazy. Mam tysiące pomysłów odnośnie tysięcy spraw, a każdy kolejny wydaje się być lepszym od poprzedniego.

I tylko brakuje mi czasu, bym przez sito mojego racjonalnego pesymizmu, przesiała je wszystkie i wybrała te, które mają szansę zostać zrealizowane. Brakuje mi czasu, by usiąść spisać, je sobie na kartce i jakoś usystematyzować, zrobić coś na kształt planu, a potem punkt po punkcie odhaczać, to co zostało już osiągnięte.

A poza tym brakuje mi odwagi, by wprowadzić w życie, choć jedną ideę, która zaświtała w mojej głowie. By tchnąć życie w to, co tak pieczołowicie dopracowuję nocami w marzeniach, kiedy sen nie nadchodzi. Tchórzę... Ale wiem o tym od dawna. Na palcach jednej ręki mogę zliczyć momenty, w których się odważyłam i sięgnęłam, po to, czego chciałam.

Muszę się zmienić. Rozebrać swoje "ja" na czynniki pierwsze, a potem złożyć z tych puzzli harmonijną całość - człowieka, który nie będzie się bał spełniać swoich pragnień, który będzie gonił za swoimi marzeniami i wcielał w życie, jedno po drugim.

Kiedyś się na to wszystko odważę i przepędzę tego tchórza, który tak się we mnie zadomowił. Ale jeszcze nie dziś...

O blogu

"Gdy się zobaczyło tylko raz piękno szczęścia na twarzy ukochanej osoby, wiadomo już, że dla człowieka nie może być innego powołania, jak wzbudzanie tego światła na twarzach otaczających nas ludzi." (Albert Camus)

O mnie

Moje zdjęcie
"(...)nie ma nic milszego od sympatii, okazanej przez dziecko, spontanicznej i instynktownej, która każe nam wierzyć, że jest w nas coś prawdziwie godnego miłości(...)" Nathaniel Hawthorne

Obserwatorzy