Marzy nam się z M. domek z ogródkiem, a dokładniej z kawałem trawnika, po którym mógłby sobie hasać niczym nie ograniczony Niutek. Gdzie można by postawić Mu jakąś huśtawkę, piaskownicę, a my moglibyśmy wylegiwać się na słoneczku popijając popołudniową kawusię, albo megazimną wodę z gazem w przypadku M. Gdzieś, gdzie jest cicho i spokojnie, a snu nie przerywają pijackie wrzaski balujących w niemal każdy weekend sąsiadów...

Oczywiście na razie o przeprowadzce nie ma mowy, ale nie zaszkodzi się porozglądać. No i się porozglądaliśmy - najpierw przeszperałam oferty w internecie, a potem pojechaliśmy obejrzeć te, które wydały się nam najciekawsze.

Po drodze, zupełnym przypadkiem trafiliśmy na posiadłość do wynajęcia - bungalow, podwójny garaż, i to na czym nam najbardziej zależy: zieleń, mnóstwo zieleni! Wielki trawnik przed domem, obsadzony dookoła przepięknie kwitnącymi krzewami i dwa razy większy trawnik z tyłu domu, do tego altanka i dwie szklarnie. Po prostu cudo!

I od razu stwierdziliśmy, że moglibyśmy tam zamieszkać. I bylibyśmy tam szczęśliwi, i Niutek też, zważywszy na ilość łąki, gdzie mógłby sobie biegać i odkrywać różne różności.

Szkoda tylko, że musimy jeszcze się z tą przeprowadzką wstrzymać. A ten domek pewnie nie będzie chciał na nas zaczekać...

Długo myślałam nad tym, jak spożytkować to moje "marne" życie (które najchętniej przesiedziałabym sobie w domowych pieleszach i spędziła na "nicnierobieniu", ale niestety tak się nie da) i w końcu wymyśliłam - PLAN 6-LETNI. I chyba jest to całkiem niezły plan. A przynajmniej konkretny. W przeciwieństwie do wszystkich innych moich życiowych planów, które jeden po drugim brały w łeb najczęściej z mojej winy, ten jest najbardziej szczegółowy i dopracowany.

Poza tym codziennie staram się wizualizować sobie cele, które powinnam osiągnąć w najbliższym czasie, by plan mógł wdrażać się w życie, a nie pozostawać w sferze błogich marzeń. I muszę przyznać, że te wizualizacje chyba mi pomagają. Dzięki nim plan jest coraz lepiej doprecyzowany. Jeszcze tylko chwila i będzie można zacząć fazę wdrażania go w życie.

Ale na to przyjdzie mi poczekać do końcówki czerwca. A póki co nadal będę snuła przed oczyma obrazy, w których osiągam kolejno cel za celem. Obrazy, dzięki którym zyskuję odwagę, by moje marzenia sięgały kosmosu, odwagę, by przełamać swoje lęki, odstawić na bok wszelkie wątpliwości i dążyć do celu nie zważając na przeciwności losu.

I wreszcie nie boję się marzyć...

Dawno nie pisałam, co słychać w moim małym świecie. Najpierw nie miałam czasu, z powodu wizyty tych dwóch Czarownic, bo byłam zbyt skupiona na przygotowaniu Świąt i umileniu im pobytu u nas. Potem Smoleńsk i żałoba jakoś nie nastrajały mnie do pisania. A na sam koniec, Niutek się pochorował (najpierw gorączka, potem biegunka, a teraz jakaś wysypka), więc biegałam z nim co chwila do przychodni i blog musiał poczekać.

Ale teraz, gdy sytuacja wraca po woli do normy, mogę wreszcie napisać, jak to fajnie móc spędzić odrobinę czasu z Rodzinką. Dziewczyny były tu tylko dwa tygodnie, ale działo się tyle, że po ich wyjeździe miałam wrażenie, że upłynął co najmniej miesiąc.

Pierwszy tydzień był zimowy i to dosłownie: środek marca, a na Zielonej Wyspie śnieg!!! Było brzydko i ponuro, zimno i ciągle padało, więc ten czas wykorzystaliśmy na przygotowywanie świąt: zakupy, wymyślanie ciast, sałatek, sprzątanie. A potem nastała niedziela - rano śniadanie, potem Msza Św., po niej obiad, na którym zjawił się Teść ze swoją żoną. Na koniec spacer, bo na Wielkanoc się wypogodziło, więc postanowiliśmy z M., że pokażemy mojej Mamie nasze miasteczko.

Drugi tydzień był o wiele bardziej intensywny, niż pierwszy, bo zrobiło się tak cudnie ciepło i wiosennie, że żal było nie skorzystać z przychylności pogody i nie wybierać się na wycieczki. I tak byliśmy w wesołym miasteczku w Portrush (Niutek zaliczył tam swoją pierwszą przejażdżkę na karuzeli),na Grobli Olbrzyma, moście linowym Carrick-a-rede (ale tu tylko ja i moja Siostrzyczka, bo Mamusia z M. zgłosili się na ochotników do pilnowania Niutka), w Belfaście na Big Wheel (z którego podziwialiśmy panoramę miasta), w parku tematycznym Ulster Folk Park (niestety nie udało nam się tam wszystkiego zobaczyć, bo za późno dotarliśmy na miejsce) oraz w Gosford Park na pikniku.

Nachodziliśmy się do granic wytrzymałości podczas tego zwiedzania i nogi nam w tyłki właziły, ale było warto! Już dawno nie bawiłam się tak dobrze, nie nawdychałam tyle świeżego powietrza, zwłaszcza nadmorskiego. I mimo całego fizycznego zmęczenia, wreszcie udało mi się odpocząć, zresetować i naładować akumulatory...

O tragedii, która była tak niespodziewana i abstrakcyjna, że nadal w głębi duszy nie mogę uwierzyć, że się w ogóle wydarzyła. Minęły dwa dni, a czas jakby stanął w miejscu i ciągle przed oczyma mam szczątki tego samolotu, wszystkich tych Ludzi, którzy pojechali w imieniu całego narodu polskiego oddać hołd ofiarom mordu katyńskiego, a zamiast tego, jak ktoś pięknie powiedział: złożyli najwyższą ofiarę w hołdzie...

Świeć Panie nad ich duszami. I miej nas wszystkich w swojej opiece...

O blogu

"Gdy się zobaczyło tylko raz piękno szczęścia na twarzy ukochanej osoby, wiadomo już, że dla człowieka nie może być innego powołania, jak wzbudzanie tego światła na twarzach otaczających nas ludzi." (Albert Camus)

O mnie

Moje zdjęcie
"(...)nie ma nic milszego od sympatii, okazanej przez dziecko, spontanicznej i instynktownej, która każe nam wierzyć, że jest w nas coś prawdziwie godnego miłości(...)" Nathaniel Hawthorne

Obserwatorzy