A raczej tylko przeniesieni, bo nadal większość rzeczy piętrzy się w kartonach, poupychanych, gdzie się tylko da. W zasadzie tylko salon jakoś wygląda, a reszta jeszcze trochę zagruzowana, ale powoli, powoli ogarniamy ten nieład i mam nadzieję, że już wkrótce nasze nowe lokum bardziej będzie przypominało przytulne gniazdko, niż magazyn.

No ale najważniejsze, że przeprowadzka już za nami. Mam nadzieję, że następna (o ile w ogóle) będzie już na własne śmieci...

A póki co:
Baile an Bhairinigh - failte!

Decyzja zapadła, dom wybrany, dziś jedziemy podpisać umowę najmu i dopełnić reszty formalności.

No i pakowanie czas zacząć... Właściwie to nawet już zaczęłam. Wczoraj wieczorem. Dziś też działam - pomiędzy jednym, a drugim karmieniem. Trochę to wszystko opornie idzie, ale to być może przez mój opór. Zdecydowanie przeprowadzanie się nie jest moim żywiołem. To nie to, co Tygryski lubią najbardziej. I gdyby nie względy czysto pragmatyczno-finansowe, to na kolejną przeprowadzkę zgodziłabym się jedynie, gdyby chodziło o powrót do kraju. Jednak zdrowy rozsądek wziął górę i w ten oto sposób znów czeka na cały ten galimatias związany z pakowaniem i urządzaniem się na nowym miejscu.

I oby było ono równie przyjazne, jak to...

Ja zawsze strasznie żałowałam, że nie było mi dane dostąpić tego szczęścia. A teraz, gdy patrzę na interakcje między Niutkiem a Cysią, mam pewność, że jest czego żałować.

Owszem Niutek, jak chyba każde dziecko w sytuacji pojawienia się konkurencji, próbuje na siebie zwrócić swoją uwagę. Na szczęście poszło to w kierunku zwiększonej płaczliwości i marudzenia - przynajmniej na razie. A z tym jesteśmy sobie w stanie w miarę bez problemu poradzić.

Za to jeśli chodzi o Cysię, to jest szalenie opiekuńczy i troskliwy. Jest przy Niej pierwszy, gdy zaczyna płakać i próbuje Ją pocieszać najlepiej, jak potrafi: głaszcze, całuje, przytula... Domaga się tego, by mógł Ją potrzymać. A gdy ktoś robi Jej, w Niutkowym mniemaniu, jakąś krzywdę (czytaj - położna ważyła, czy sprawdzała pępowinę, czym wywoływała w Malutkiej głośny sprzeciw), to Niutek po prostu zabija wzrokiem. No i garnie się do pomagania przy myciu, ubieraniu, a nawet zmianie pieluch. Zuch Chłopak. Po prostu nie mogę wyjść z podziwu dla Jego zachowania. Udał nam się ten Syneczek, bez dwóch zdań!

I już jest z nami! Tym razem nie musieliśmy długo czekać, bo nasza Kruszynka postanowiła przyjść na świat dokładnie o czasie! Z tego też powodu mam zaszczyt oficjalnie zawiadomić, że nasza Córeczka urodziła się 03.09.2011 o godzinie 3.31; mierzyła 53cm i ważyła 3720g. Nie da się ukryć, że Maleństwo z niej. Ale słodkie niesamowicie.

Jako że w szpitalu siedzieć nam się za długo nie chciało, to jeszcze w sobotę wieczorem zawitałyśmy do domku.

Starszy Brat dumny z Siostrzyczki, bacznie Jej się przygląda, głaszcze, przytula, całuje. I zupełnie nie ma pojęcia, co zrobić, kiedy Maleńka płacze... więc tylko siedzi biedny sztywno ze łzami w oczach. Mój Synek kochaniutki... Mam tylko nadzieję, że później Mu się nie odmieni i nie będzie okazywał swojej zazdrości w sposób nieakceptowalny, np. podszczypując Małą, jak nikt nie będzie patrzeć. Ale póki co jest sielsko-anielsko i nie ma się co zbytnio zamartwiać na zapas. Jedyny problem, jaki mamy obecnie, to zasypianie - z tych emocji trochę opornie to Niutkowi idzie, ale jak już Mu się ta sztuka uda, to śpi grzecznie we własnym łóżku do samego rana (a właściwie - prawie że południa).

A najbardziej zakochany to jest chyba Tata. Urodziła Mu się Jego wymarzona Luthien, więc chodzi dumny, jak paw. Właśnie pojechał swoją Córunię oficjalnie zarejestrować. Oj będzie to oczko w głowie Tatusia - nie da się ukryć...

Trochę to wszystko nieskładnie mi wyszło, ale jeszcze emocje szumią w głowie i nie pozwalają za bardzo się skupić. A co dopiero układać jakieś sensowne zdania... Chociaż w tej sytuacji to chyba nie ma najmniejszego znaczenia i jest w pełni zrozumiałe i wybaczalne...

No to teraz znikam, żeby się odrobinę porozpływać w zachwytach nad dwójką moich ukochanych Szkrabów.

Cholibka, jakie to życie płata nam psikusy! Od dłuższego czasu poszukujemy dla siebie jakiegoś przytulnego i jednocześnie przestronnego gniazdka - w większości bez zadowalających nas rezultatów, aż tu ni z tego, ni z owego trafia się fantastyczna okazja! I to sama się trafia! A dokładniej, okazało się, że jeden z klientów M. ma dom, który mógłby nam bez problemu wynająć.

I cóż to za dom?! Po prostu bajka (przynajmniej z opisu i tej garstki zdjęć, które widzieliśmy) - wolnostojący, cztery sypialnie, przestronna kuchnia, oddzielna jadalnia, spory salon, oranżeria, a do tego wielki ogród, garaż i szopa. Okolica spokojna, czynsz niewysoki, jak na takie warunki i to, co mnie osobiście skusiło w tym domu - 10 minut piechotą na plażę!!! No marzenie...

Jak tylko o nim usłyszałam, to spytałam, gdzie jest haczyk - no bo jakiś musiał być, ze względu na to, że w naszym życiu nie występują umowy bez małych, nieczytelnych druczków. Haczykiem okazuje się być odległość od miejsca pracy M., czyli głównego czynnika, dla którego zmiana lokum w ogóle przyszła nam na myśl. Według właściciela wynosi ona mniej więcej tyle samo, co i stąd, gdzie teraz mieszkamy, więc jak to mówią - zamienił stryjek siekierkę na kijek. Jednak mój kochany Mąż (który do tej pory strasznie narzekał na godzinne dojazdy do pracy) stwierdził, że On chętnie się poświęci dla mojego marzenia!!! Bosko!!! Co prawda chciałam mieć M. częściej w domu, ale może z czasem udałoby Mu się zahaczyć do jakiejś pracy gdzieś bliżej, a póki co byśmy się jeszcze troszkę przemęczyli.

Niestety, nadzieje, jak zwykle, okazały się płonne. A to za sprawą odległości, o którą zapytaliśmy wszechwiedzącego Wujka Google i jego mapy. Okazało się, że wynosi ona prawie dwa razy więcej, niż teraz... No i tym sposobem ten fantastyczny dom odpadł w przedbiegach, a my zmuszeni będziemy nadal poszukiwać, odrzucając oferty zamieszkania w okropnych ruderach, których ostatnio dostajemy coraz więcej... A czas ucieka...

O blogu

"Gdy się zobaczyło tylko raz piękno szczęścia na twarzy ukochanej osoby, wiadomo już, że dla człowieka nie może być innego powołania, jak wzbudzanie tego światła na twarzach otaczających nas ludzi." (Albert Camus)

O mnie

Moje zdjęcie
"(...)nie ma nic milszego od sympatii, okazanej przez dziecko, spontanicznej i instynktownej, która każe nam wierzyć, że jest w nas coś prawdziwie godnego miłości(...)" Nathaniel Hawthorne

Obserwatorzy