Jak już wcześniej pisałam, przymierzyłam się kilka miesięcy temu do odpieluchowania mojego Maleństwa - z marnym skutkiem. Postanowiłam więc odłożyć to, aż nadejdzie stosowniejsza pora. I oto nastała! Właściwie to nastała już jakiś miesiąc temu. No i od tych kilku tygodni z mniej lub bardziej pożądanym skutkiem próbujemy namówić nasze Dziecię do bardziej cywilizowanego sposobu załatwiania potrzeb fizjologicznych, niż robienie w majtki.

Początki były koszmarne, albowiem Niutek za nic miał to, że mu mokro, a przy próbach posadzenia Go na toaletę zachowywał się tak, jakbyśmy Go sadzali - nie przymierzając - pupą w żywy ogień. A więc nie obyło się bez ostrych protestów, awantur i sadzania na siłę. Na szczęście dla mojego zdrowia psychicznego, po kilku dniach Młody przekonał się, że toaleta nie gryzie i pozwalał się na nią sadzać. Niestety zazwyczaj z marnym skutkiem, bo mimo wszystko nadal preferował załatwiać się tam, gdzie akurat stał. A na toaletę owszem siadał, ale chyba li tylko dla świętego spokoju, żeby Mu matka już dłużej nad uchem nie truła.

I tak od rana do wieczora latałam po całym domu za Niutkiem z mopem i suchymi ciuchami, i próbowałam wyprzedzić Jego pęcherz, wysadzając Go pięćset razy dziennie. Oczywiście Młodzież okazał się być sprytniejszy ode mnie, lub też wykazywał się dużo lepszym refleksem, tak że dzień kończyłam ze stertą prania i bez znaczących sukcesów toaletowych na koncie.

I już miałam się poddać i pozwolić, by Młody łaził w pieluchach do końca swego życia, kiedy wpadłam na genialny w swej prostocie pomysł - TRZEBA MAŁEGO PRZEKUPIĆ!!! No i się zaczęło, wyrysowałam tabelkę z dniami tygodnia, przygotowałam kolorowe stempelki, posadziłam Niutka przed akcesoriami i dalej tłumaczyć Mu o co chodzi. Kiedy po raz dziesiąty wykładałam, jak to za każde siusiu na toaletę postawimy w tabelce stempelek, a kiedy już uzbieramy tych znaczków przez tydzień całą masę, to dostanie nagrodę, mój Syn nadal patrzył na mnie, jakbym się z choinki urwała i w dodatku zaczęła do niego przemawiać we wszystkich językach tego świata, poza oczywiście tym, który On rozumie. Postanowiłam się jednak nie poddawać i pokazać zastosowanie tabelki w praktyce.

Ruszyło opornie - jeden, góra dwa stempelki dziennie, ale kiedy Mały załapał o co chodzi i dostał pierwszą nagrodę, system Mu się spodobał. W związku z tym nie było już więcej awantur o wysadzanie, a na moje pytania o stan Jego potrzeb fizjologicznych częściej zaczął odpowiadać zgodnie z prawdą. Oczywiście nadal zdarzają nam się większe bądź mniejsze wpadki, ale mrzonką byłoby myśleć, że plan przerodzi się w natychmiastowy, stuprocentowy sukces.

I byłabym przeszczęśliwa, gdyby nie jeden szkopuł, który powoli zaczyna spędzać mi sen z powiek - mianowicie Niutkowi, ani w głowie wołać, że Mu się chce... Owszem czasem, z bardzo rzadka, przyjdzie i pociągnie w stronę toalety, ale najczęściej muszę Go męczyć co kilka - kilkanaście minut pytaniem: "Chcesz siusiu?". I już mi się od tego niedobrze robi. I Niuteczkowi pewnie też... Ale co ja na to poradzę, że moje Dziecko takie oporne we względzie mówienia? I to tak globalnie, jeśli o ten temat chodzi - po prostu nie mówi i już! Mimo, że jak Go zapytać, jak ma wołać, to pięknie artykułuje: "siusiu"... No nic, może i w tym przypadku zadziała metoda stempelkowego przekupstwa...



Z okazji Wielkanocy życzę Wam wiosny, wiosny, wiosny!!!
Pękających pąków krokusów i przebiśniegów,
Topniejących śniegów, ziemi która zaczyna pachnieć,
Słońca które nie tylko świeci, ale również grzeje.
Wiosny w przyrodzie i wiosny w życiu rodzinnym
W pracy, w miłości i na koncie bankowym.
Wesołego Alleluja!

It was a lovely weekend, jakby o ostatnich dwóch dniach powiedzieli tubylcy. W sobotę byliśmy na zlocie mniej lub bardziej klasycznych okazów motoryzacyjnych i pojazdów rolniczych, który odbywał się w naszej wiosce. I powiem szczerze, że było co oglądać:



















Natomiast w ciepłą i słoneczną niedzielę otworzyliśmy sobie sezon grillowy. Zapakowaliśmy, co było niezbędne i wyruszyliśmy poodpoczywać na łonie natury, w naszym ulubionym parku. Grill wyszedł przepyszny, oprócz tradycyjnej polskiej kiełbachy, wrzuciliśmy na niego eksperymentalno-orientalne świńskie polędwiczki naszego pomysłu, które okazały się strzałem w dziesiątkę i przyjemnie pieściły nasze podniebienia. A do tego buły i sałatka ze świeżych warzywek, żeby było choć odrobinę zdrowo. Najedliśmy się bardziej, niż do syta... A potem część pochłoniętych kalorii spaliliśmy spacerując i podglądając mieszkające w parku kury, kaczki, indyki, owce i jelenie. Oj przyjemna to była niedziela, przyjemna...

A poza tym, to M. z nadmiaru wolnego czasu (a ma aż jeden dzień wolny na dwa tygodnie) postanowił zaszaleć i totalnie zmienić swój image. W ramach tej spektakularnej zmiany zgolił swoją ryżą bródkę, która towarzyszyła Mu już, jak obliczyliśmy, osiem lat! Przyznam, że zmiana okazała się szokująca i spektakularna, do tego stopnia, że M., nie mogąc przyzwyczaić się do swego nowego wizerunku, oświadczył dziś, iż postanowił swą brodę ponownie wyhodować...

No a teraz nie pozostaje nic innego, jak powoli (albo i trochę szybciej) przygotowywać się do nadchodzących Świąt Wielkiej Nocy. Na szczęście menu już ustalone, a zakupy zaplanowane na dzień jutrzejszy. Nie mam tylko pojęcia, jak ja się obrobię z gotowaniem i sprzątaniem, zwłaszcza że M. pracuje od rana do nocy, a Niutek najchętniej całe dnie spędzałby na podwórku... No i mam nadzieję, że rzeżucha nie zrobi mnie w konia, jak ostatnio i ładnie urośnie do niedzieli, żebym mogła umieścić cukrowego baranka na zielonej łączce - i wtedy to będą Święta...

Nareszcie!!! Nadeszły długo oczekiwane ciepłe dni. Od razu wszystko wydaje się ładniejsze i pełne życia. Niebo się zaniebieściło, trawa zazieleniła bardziej, niż zwykle (o ile tutaj to w ogóle możliwe), no i słonko wyjrzało zza gęstych, ciemnych chmurzysk, które w ostatnich dniach przynosiły niemalże nieustający deszcz.

No i od tej wiosennej aury za oknem zupełnie poprzewracało mi się w głowie. Zamarzył mi się taki sielski-anielski ogródek kwiatowo-uprawny. Mnie, która w życiu nie miała w ręku żadnego narzędzia ogrodniczego i nie potrafi odróżnić pożądanej rośliny od najzwyklejszego chwasta. Chyba ta moja orchidea, która żyje i kwitnie prawie bez ustanku od zeszłego września oraz nie poddający się przeciwnościom losu, czyli straszliwej klęsce suszy, fikus tak mi pomieszały zmysły...

Tak czy inaczej, muszę się szybko zdecydować na tę ogrodniczą przygodę, zanim zupełnie minie sezon siewu.

Wbrew tradycji, dzisiejszy dzień spędziłam na załatwianiu wyjątkowo poważnych spraw. Mianowicie zdawałam relację z historii medycznej całego mojego życia, do tego dobrowolnie pozbywałam się różnych płynów ustrojowych z mojego organizmu, a to wszystko po to, by położne nie przeoczyły niczego ważnego, prowadząc moją drugą ciążę. Kiedy już skończył się wywiad-rzeka na temat mojej chorobliwej przeszłości, po odczekaniu swojego w poczekalni, zostałam wreszcie dopuszczona przed oblicze pani doktor. A tam króciutka powtóreczka z rozrywki - nie wiem, chyba sprawdzali, czy nie gubię się w zeznaniach. Kiedy lekarka była już pewna, co do mojej prawdomówności, zaprosiła mnie na kozetkę i zrobiła króciuteńkie badanie usg, włączając na chwilę serduszko z taką głośnością, że chyba cały szpital słyszał, jego miarowe bicie...

Cudnie było móc znów popatrzeć na tę małą istotkę, która rośnie sobie pod moim sercem...

Do tego muszę się pochwalić, bo inaczej chyba wybuchnę, taka mnie dziś duma rozpiera z powodu mojego Syneczka. Był tam biedak przez te kilka godzin i spodziewałam się, że w którymś momencie nuda doprowadzi go do szewskiej pasji i zacznie się awantura nie z tej ziemi. No i właściwie wcale by mnie to nie zdziwiło, bo w końcu ile niespełna dwulatek może wytrzymać w miejscu, w którym jest niewiele do roboty. Na szczęście okazało się, że jednak można znaleźć zajęcie nawet w tak nudnym miejscu, jak szpitalne poczekalnie i gabinet położnej. I tak oto Niutek w dużej poczekalni odkrywał uroki plastikowego domku, w którym mógł się chować przed całym światem zamykając drzwi i okiennice, by go nie dostrzegły żadne ciekawskie spojrzenia. W małej poczekalni obserwował dwie złote rybki wesoło pływające w akwarium, które zostało tam zapewne umieszczone, aby odstresowywać czekające na swoją kolej ciężarne, ale z powodu bardzo wadliwej aparatury pompującej wodę, chyba jednak bardziej denerwowało, przynajmniej mnie. A z kolei w gabinecie okazało się, że położne mają całe pudło książeczek dla takich szkrabów, a więc Niutek - miłośnik literatury był w siódmym niebie oglądając te wszystkie kolorowe karty. Był tak zafascynowany tym znaleziskiem, że nawet nie zaprotestował, gdy opuściłam na chwilę gabinet zostawiając Go pod opieką dwóch nieznanych Mu pań. Mój mały dzielny Synek! Z kolei położne były pod wrażeniem, że nawet za mną nie zakwilił, bo - jak się dowiedziałam od jednej z nich - bardzo rzadko zdarza się 20-miesięczne dziecko, które tak reaguje, a właściwie nie reaguje, kiedy jego matka opuszcza pomieszczenie. No coż... chyba mam odważnego Syna.

No i na koniec jeszcze tylko wspomnę, że wszystkie położne, a przewinęło ich się dziś trochę na naszej drodze, i oczywiście pani doktor również mile połechtały moją matczyną próżność rozpływając się w zachwytach nad urodą i urokiem mojego Malca...

Czemu takie przyjemne dni nie zdarzają się częściej?...

O blogu

"Gdy się zobaczyło tylko raz piękno szczęścia na twarzy ukochanej osoby, wiadomo już, że dla człowieka nie może być innego powołania, jak wzbudzanie tego światła na twarzach otaczających nas ludzi." (Albert Camus)

O mnie

Moje zdjęcie
"(...)nie ma nic milszego od sympatii, okazanej przez dziecko, spontanicznej i instynktownej, która każe nam wierzyć, że jest w nas coś prawdziwie godnego miłości(...)" Nathaniel Hawthorne

Obserwatorzy