Dokładnie rok temu o 4.44 przyszedł na świat nasz Niutek! Nie mogę uwierzyć w to, jak szybko minął czas od Jego narodzin do dzisiejszego dnia. Ani w to, jak bardzo Maleńki się w ciągu tego roku zmienił, jak "wydoroślał".

Z okazji tej niezwykle ważnej uroczystości, w dniu wczorajszym odbyło się przyjęcie dla Jubilata. Były na nim obie Babcie, Rodzice Chrzestni z rodzinami mniej lub bardziej kompletnymi, moja Siostra z chłopakiem, no i oczywiście my. Był stół suto zastawiony wszelkiej maści sałatkami, ciastami, babeczkami i innymi pychotkami. W tle grała muzyczka dla dzieci, a Niutek bawił się grzecznie wraz ze swoją kuzynką Nulką w czasie, kiedy dorośli gawędzili racząc się przygotowanymi specjałami.

Potem nadeszła pora na tort - M. wniósł do pokoju wielkie ciacho w kształcie Hefalumpa z płonącą na nim świeczką. Niestety Niutek nie chciał zdmuchnąć świeczki, mimo iż uciekliśmy się do fortelu stawiając tort niedaleko kwiatów (wcześniej moja Mama nauczyła Niutka dmuchać właśnie na kwiaty, żeby pokazać Mu, jak wiatr porusza ich liśćmi). Także ostatecznie świeczkę zdmuchnął M. Po rozkrojeniu tortu, okazało się, że nie nadaje się on do podania dzieciom, bo był tak nasączony alkoholem, że nawet dorosłym poprawiły się humory po konsumpcji. A my z M. trochę się wściekliśmy, bo przy zamawianiu tortu wyraźnie powiedzieliśmy na jaką to jest okazję i wydawało nam się logiczne, że tort powinien nadawać się do zjedzenia dla dzieci - jak widać nieźle się pomyliliśmy. Tak więc Niutek musiał się obejść smakiem, a raczej odrobinką śmietany, która przykrywała tort.

Następnie była cała góra prezentów, z których Niutkowi najbardziej podobały się oczywiście opakowania. A my z M. zastanawialiśmy się jak dużą ciężarówkę musimy wynająć, żeby zabrać ten cały majdan razem z nami na Zieloną Wyspę.

Kiedy już wszystkie podarki zostały otwarte, przejrzane i rozrzucone po całym pokoju, ustawiliśmy przed Niutkiem w rządku różaniec, książkę, długopis i banknot, po to by wybrał swoją przyszłość. Niutek stanął przed tym, namyślał się przez chwilę, po czym zdecydowanym ruchem chwycił za różaniec i usiadł na podłodze, olewając całą resztę. Gdy moja Mama podeszła do Niego i chciała zabrać różaniec, żeby go Niutuś nie porozrywał, to Jubilat zaczął krzyczeć wniebogłosy. Kiedy zorientował się, że Babcia nie da za wygraną, wstał chwycił banknot i wcisnął Jej go w rękę, żeby się wreszcie odczepiła.

I ogólnie cała impreza byłaby bardzo udana, gdyby nie moja Szwagierka, która nawet ze względu na urodziny własnego Chrześniaka nie mogła sobie darować obejrzenia wyścigu F1 i włączyła telewizor.

Niutek dostał od Babci Magi buciki. Nawet dwie pary - trampki i sandałki. Ja co prawda byłam sceptycznie nastawiona do tego pomysłu, ale Mama uparła się, żeby pójść do sklepu i Mu coś wybrać. Zabrała nas do najlepszego sklepu z obuwiem dziecięcym w mieście, a tam, o dziwo, pracowali naprawdę kompetentni ludzie, którzy znają się na tym, co dobre dla malutkich stópek. Tak więc naprzymierzali Niuteczkowi sto par butów, zanim ostatecznie zdecydowali się na wybór konkretnej pary. W trakcie mierzenia rzeczowo odpowiadali na wszelkie moje pytania, dokładnie wszystko wyjaśniali i rozwiali moje wątpliwości, więc skapitulowałam. I w ten oto sposób Niutek stał się dumnym posiadaczem pierwszego w swoim życiu obuwia.

Początkowo poruszanie się w tych dziwnych tworach, sprawiało Mu niemałą trudność - a to przydeptał sobie palce, a to zaplątały Mu się nogi - jednak każdego kolejnego dnia radzi sobie coraz sprawniej. Więc teraz czekamy tylko na to, kiedy Synek zdecyduje się przemieszczać na własnych nóżkach bez pomocy rodziców, babć i innych sprzętów.

Właściwie to już od kilku dni razem, no ale wróćmy do początku, czyli do momentu, w którym choróbsko ostatecznie postanowiło przestać pastwić się nade mną i Niutkiem. A było to gdzieś w okolicach wyborczej niedzieli. Dlatego też poszliśmy do lokalu wyborczego spełnić swoją (a dokładniej moją) obywatelską powinność i oddać głos na jedynego słusznego, w naszym mniemaniu, kandydata. Niutek, co prawda, średnio był zainteresowany zarówno stawianiem krzyżyków na karcie, jak i wrzucaniem jej do urny , ale jako że był do mnie przymocowany za pomocą mei tai'a, to można rzec, że brał w miarę czynny udział w tym ważnym wydarzeniu.

Po zagłosowaniu, wybraliśmy się wreszcie do drugiej Babci Niutka - Magi, czyli Mamy M. Zdążyła bidula porządnie zatęsknić za wnukiem, gdyż z powodu własnych obowiązków zawodowych i naszej choroby, od czasu naszego przyjazdu do kraju, widziała Go może ze dwa razy. Także, gdy wreszcie przekroczyliśmy progi Jej mieszkania, ucieszyła się niezmiernie. I cały wieczór, a także z pół nocy, upłynęło nam na pogaduchach.

A następnego dnia, czyli w poniedziałek 21.06., wreszcie doczekałam się przylotu M. W domu był dopiero około 22.00, więc Niutek już spał, a ja siedziałam, jak na szpilkach, spoglądając co chwilę na zegarek i zastanawiając się, dlaczego tak długo jedzie z tego lotniska. Gdy tylko M. przekroczył próg Niutek postanowił się obudzić i już za żadne skarby nie dawał się utulić do snu. A kiedy w końcu zrezygnowałam z dalszych prób usypiania i wyszłam z Nim, aby mógł przywitać się z Tatą, to minę miał taką, jakby przyśnił Mu się najpiękniejszy sen w jego życiu. Patrzył na M. szeroko otwartymi oczyskami i dotykał Jego buzi swoimi maleńkimi łapkami, aż stwierdził, że to jednak prawda, że Tata rzeczywiście trzyma Go na rękach - wówczas Jego twarzyczkę rozpromienił tak szeroki uśmiech, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam. I rozbudził się Synuś na dobre, rozszalał, i nie w głowie Mu było spanie. Za to rano zrobił nam pobudkę przed siódmą, nie zważając na to, że zasnęliśmy grubo po północy.

Mimo, że Niutek, przez tę swoją nieszczęsną chorobę, potrafi mnie wpędzić w czarną rozpacz, to bywają też ostatnio bardzo sympatyczne momenty. Momenty, które potrafią nas wzruszyć lub rozbawić do łez. A wszystko to za sprawą ulubionego przez Niutka "mhm", którego Syneczek używa w odpowiedzi na niemal każde zadane Mu pytanie:

- Niuteczku, zjesz obiadek?
- Mhm.

- Pobawisz się tu grzecznie?
- Mhm.

- Pójdziesz już spać?
- Mhm.

- można by tak przytaczać przykłady bez końca. I wszystko byłoby cudnie, gdyby nie to, że ochoczo przytakujący wszystkiemu Niutek, tuż po udzieleniu odpowiedzi wykonuje czynność dokładnie przeciwną do zamierzonej.

Ale kiedy na pytanie, czy kocha mamusię, patrzy mi głęboko w oczy tymi swoimi jeziorami i z całą powagą mruczy to swoje "mhm", to wiem, że jestem gotowa zrobić dla Niego wszystko. Zły nastrój natychmiast mnie opuszcza i wszystkie moje dąsy idą precz. Kto by pomyślał, jak taki Maluch może w sekundzie sprawić, że cały świat staje się piękniejszy...

A choroba Niutka i moja, i mąż na drugim końcu świata (no może nie przesadzajmy - Europy), to jak dla mnie stanowczo za dużo...

Zwłaszcza, że Niutek ma ostatnio niespożyte pokłady energii, które Go wręcz rozsadzają od samiuśkiego rana, do późnej nocy, niemalże bez przerwy. Mnie ta niutkowa energia i idące za nią wielce uciążliwe zachowania, od nieustannego przemieszczania się, poprzez niekontrolowane wybuchy płaczu i złości, aż na ogromnych trudnościach z zasypianiem kończąc, daje w kość. I to ostro. Na tyle, że już sama tracę kontrolę nad swoimi emocjami - ciskam się, wściekam i ryczę, albo z Niutkiem, albo sama, jak Niutkiem może się przez chwilę zająć Jego Babcia, bądź Ciocia.

Na domiar złego, przez to całe szaleństwo emocjonalne, dochodzę do wniosku, że jestem najgorszą matką w całym Wszechświecie. No i coraz poważniej zastanawiam się nad tym, czy nie poprzestać na jednym dziecku. Mimo że marzyła mi się gromadka dzieci, to zaczynam się bać, że jak trafi mi się kolejny taki nieokrzesany egzemplarz, to chyba przyjdzie mi się wprowadzać do domu bez klamek...

Chyba porwałam się z tym swoim macierzyństwem, jak z motyką na słońce...

A może Mu się jeszcze odmieni, temu mojemu Niutkowi? Może jak wyzdrowieje, to się uspokoi? W każdym bądź razie, teraz to dla mnie czysta abstrakcja...

A nam w ogóle nie udało się z niego skorzystać. Niutka choróbsko rozłożyło na dobre - kicha, kaszle i ma okropne katarzysko. Ja przechodzę to samo, tylko w dużo łagodniejszej formie. Z tego też powodu, zamiast korzystać z weekendu na wsi, chodzić na długie spacery i odwiedzać rodzinę mieszkającą w pobliżu, cały czas spędziliśmy kisząc się w domu.

Też nie miało nas kiedy złapać, cholerstwo! Tylko akurat wtedy, jak się pogoda poprawiła do tego stopnia, że nic, tylko się nad wodą wylegiwać. Szlag by trafił te paskudne wirusy i bakterie, które nawet latem człowiekowi spokoju nie dadzą...

Niutek mi się rozchorował... Od wczoraj ma gorączkę. Miałam nadzieję, że to może przez te nieszczęsne czwórki, co to są w kolejce do wyklucia, ale pani doktor wyprowadziła mnie z błędu, mówiąc, że Maleńki ma "wirusowe gardło". No i przepisała mi tyle leków, których nie można zażywać jednocześnie, że mi doby nie starcza na podanie wszystkich dawek...

Na domiar złego, przez to wirusisko, Niutka ominęła niespodzianka, jaką przygotowała dla Niego i Jego małej Kuzyneczki Babcia Maga (mama M.). Niespodzianka nie byle jaka, bo Babcia załatwiła dla swoich Wnucząt wejście do sali perkusyjnej w szkole muzycznej, w której pracuje, żeby mogły sobie troszkę potarabanić. Niestety Niutka ominęła przyjemność robienia hałasu na różnego rodzaju bębnach, kotłach i talerzach, i musiał się zadowolić grającą książeczką, którą Babcia Maga podrzuciła Mu, składając nam dziś krótką wizytę. No i innymi zabawkami, które dostał z okazji swojego święta.

Żal mi tego mojego Synka strasznie, bo snuje się ta mała bida z gorączką po domu, marudzi i sam za bardzo nie wie, czego by chciał. Mam nadzieję, że po tej baterii leków, przepisanych przez panią doktor, choróbsko szybko pójdzie precz! No i jak już będzie zmykać, gdzie pieprz rośnie, to mogłoby też zabrać ze sobą brzydką pogodę, żeby Niutek mógł pooglądać Polskę z innej perspektywy, niż przez okienną szybę...

O blogu

"Gdy się zobaczyło tylko raz piękno szczęścia na twarzy ukochanej osoby, wiadomo już, że dla człowieka nie może być innego powołania, jak wzbudzanie tego światła na twarzach otaczających nas ludzi." (Albert Camus)

O mnie

Moje zdjęcie
"(...)nie ma nic milszego od sympatii, okazanej przez dziecko, spontanicznej i instynktownej, która każe nam wierzyć, że jest w nas coś prawdziwie godnego miłości(...)" Nathaniel Hawthorne

Obserwatorzy