A choroba Niutka i moja, i mąż na drugim końcu świata (no może nie przesadzajmy - Europy), to jak dla mnie stanowczo za dużo...
Zwłaszcza, że Niutek ma ostatnio niespożyte pokłady energii, które Go wręcz rozsadzają od samiuśkiego rana, do późnej nocy, niemalże bez przerwy. Mnie ta niutkowa energia i idące za nią wielce uciążliwe zachowania, od nieustannego przemieszczania się, poprzez niekontrolowane wybuchy płaczu i złości, aż na ogromnych trudnościach z zasypianiem kończąc, daje w kość. I to ostro. Na tyle, że już sama tracę kontrolę nad swoimi emocjami - ciskam się, wściekam i ryczę, albo z Niutkiem, albo sama, jak Niutkiem może się przez chwilę zająć Jego Babcia, bądź Ciocia.
Na domiar złego, przez to całe szaleństwo emocjonalne, dochodzę do wniosku, że jestem najgorszą matką w całym Wszechświecie. No i coraz poważniej zastanawiam się nad tym, czy nie poprzestać na jednym dziecku. Mimo że marzyła mi się gromadka dzieci, to zaczynam się bać, że jak trafi mi się kolejny taki nieokrzesany egzemplarz, to chyba przyjdzie mi się wprowadzać do domu bez klamek...
Chyba porwałam się z tym swoim macierzyństwem, jak z motyką na słońce...
A może Mu się jeszcze odmieni, temu mojemu Niutkowi? Może jak wyzdrowieje, to się uspokoi? W każdym bądź razie, teraz to dla mnie czysta abstrakcja...
Autor:
vainionn
0 komentarze:
Prześlij komentarz