Ostatnio nic się nie układa, powoli już zaczynam myśleć, że "zaciążyło" nad nami jakieś fatum. Najpierw ten nie do końca udany urlop, potem przeboje z powrotem do domu z lotniska (Teść pomylił daty i okazało się, że zamiast czekać na nas na lotniskowym parkingu, siedzi sobie w domu ładnych parędziesiąt mil od nas - w związku z tym musieliśmy zorganizować na szybko jakąś inną podwózkę, bo zanim Teść by dojechał, to byłby zupełny środek nocy...), a teraz na dokładkę zepsuł nam się samochód!

I to tak zepsuł, zepsuł - nie żadne odda się do mechanika i będzie po krzyku. Po prostu z dnia na dzień auto postanowiło przejść na zasłużoną emeryturę i zostać kształtną kosteczką złomu... Aby wcielić w życie swój iście szatański plan, postanowiło rozwalić się w najbardziej strategicznym miejscu, a do tego takim, którego nie będzie opłacało się naprawiać, czyli w silniku. Zupełnie bez ostrzeżenia.

No i cóż dopiął swego - M. będzie go musiał odstawić na jakieś złomowisko, a my z braku lepszych opcji na daną chwilę, będziemy zmuszeni przesiąść się z dużego i wygodnego samochodu rodzinnego do C1-ki! Jak my się tam zmieścimy? Nie mam pojęcia - zwłaszcza, że M. będzie musiał odsunąć swój fotel maksymalnie do tyłu, żeby nie haczyć kolanami o kierownicę, fotel pasażera będzie musiał pójść maksymalnie do przodu, żebyśmy mogli zmieścić nasz superbezpieczny i montowany tyłem do kierunku jazdy fotelik dla Niutka... I w ten oto sposób nie zostanie ani odrobina miejsca dla moich nóg i w zaskakująco szybkim tempie powiększającej się kulki... Chyba będę zmuszona zamontować sobie jakiś bagażnik dachowy do przewozu welorybów, albo chociaż przyczepkę dla słoni...

A miało być tak pięknie... M. w końcu do nas przyjechał. Miał być miło spędzony czas: wspólne rodzinne chwile, wizyty u znajomych i dawno oczekiwane randeczki...

A tymczasem, nie wiadomo skąd, przypałętało się Młodemu jakieś choróbsko! I wszystkie te miłe plany w jednej chwili zmieniły się na wizyty u lekarza i wystawanie po aptekach w poszukiwaniu niezbędnych do wyleczenia medykamentów. Potem było już tylko gorzej, bo efektem domina, wstrętny intruz zainfekował również mnie i M. Koniec końców, ostatni tydzień wizyty w Polandii upłynął nam na przymusowym polegiwaniu w łóżku i nieopuszczaniu ciepłego zacisza domowego, jeśli nie było to absolutnie konieczne...

A mimo to wyjeżdżamy stąd cali zasmarkani i zakaszleni...

Wreszcie idzie na lepsze. Temperatura w końcu zaczyna rosnąć, a do tego to piękne słonko za oknem... Chyba zaczynam się powoli otrząsać z zimowego letargu. Czuć już wiosnę w powietrzu. Nareszcie! Bo już myślałam, że do końca mojego pobytu w Polsce będę zmuszona chować się cała w ciepłym płaszczu, szalu, czapce... i zmykać przed lodowatymi, przeszywającymi do głębi, szponami mrozu. A teraz, pełna nadziei, apeluję: Wiosno, przychodź do nas trochę szybciej...

O blogu

"Gdy się zobaczyło tylko raz piękno szczęścia na twarzy ukochanej osoby, wiadomo już, że dla człowieka nie może być innego powołania, jak wzbudzanie tego światła na twarzach otaczających nas ludzi." (Albert Camus)

O mnie

Moje zdjęcie
"(...)nie ma nic milszego od sympatii, okazanej przez dziecko, spontanicznej i instynktownej, która każe nam wierzyć, że jest w nas coś prawdziwie godnego miłości(...)" Nathaniel Hawthorne

Obserwatorzy