Dzisiaj Niutek skończył dwa lata! (Boże, jak ten czas szybko umyka...) Jako, że to dzień powszedni i M. w pracy od świtu do zmierzchu, impreza odbyła się w minioną niedzielę. I jak w tytule - przewodnim motywem byli piraci. I tak nie obyło się bez pirackich banerów, kubków, talerzyków, serwetek z wizerunkami piratów oraz balonów z Jolly Rogerem, które tak skutecznie przykuły Niutkową uwagę, że nawet nie zauważył stolika, na i pod którym leżały. Nie muszę chyba dodawać, że ów stolik i stojące tuż obok niego krzesełko, były urodzinowym prezentem... W każdym razie balony zrobiły furorę - fruwały po całym pokoju, wywołując uśmiech na twarzy Niutka i masę wysokich dźwięków wydobywających się z Jego usteczek. Kiedy już wszystkie znalazły się na podłodze, Młody wreszcie spostrzegł to, co pod nimi, czyli prezent właściwy w postaci wcześniej wspomnianych stolika i krzesła. Oczywiście zaczęło się przymierzanie, przesuwanie i ogólnie taniec z meblami po całym salonie. Gdy pierwszy prezent był już w miarę oswojony, przyszła pora na następne, trochę mniejsze podarki, i tak Babcia wyczarowała prawdziwie muzyczne cuda prosto z filharmonii - bębenek i marakasy. Oczywiście kreatywny Niutek znalazł nowe zastosowanie dla tych ostatnich i postanowił używać ich jako pałeczek do grania na bębenku, co tym bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że do twarzy byłoby Mu z perkusją i chyba trzeba będzie w niedługim czasie w owo ustrojstwo zainwestować.
Następnie nadszedł czas na gwóźdź urodzinowego programu, czyli TORT! Tort był wielki i to dosłownie - sześć warstw ciasta zatopionych w polewie twarogowej, a na górze statek wykonany z suszonych owoców i orzechów. No i oczywiście świeczka. Z dmuchania jednak nic nie wyszło, bo Niutkowi sztuka nie powiodła się za pierwszym razem, wobec czego doszedł do wniosku, że nie ma co się wysilać - niech inni dmuchają. No i zdmuchnął Tata, który musiał też tort pokroić, albowiem krem pływał do tego stopnia, że musieliśmy ciasto zamknąć w zamrażalniku, co odbiło się na łatwości krojenia, jednocześnie poprawiając jego walory smakowe. Oj pyszny ten tort wyszedł, pyszny!!! Co prawda wizualnie z zewnątrz nie bardzo, za to w środku... I tylko dlatego przyznam się, że to ja go zmajstrowałam. A wyglądało to "cudo" tak:
Po torcie nadszedł czas na ostatni tego dnia prezent, który przyniósł Niutkowi najwięcej frajdy - trampolinę. Kiedy w końcu udało się ją rozstawić (a zajęło to mnóstwo czasu zaprawionemu w bojach M.), zabawie nie było końca. Niutek szalał i szalał, podskakiwał, przewracał się biegał, krzyczał i piszczał z radości, aż w końcu tak się zmęczył, że się na niej położył, nie mogąc wykonać najmniejszego ruchu. Ale nawet to nie skłoniło Go do opuszczenia nowej zabawki.
A na zakończenie tego dnia pełnego wrażeń kuchnia, w postaci Niutkowej mamy, zaserwowała lody i sałatkę owocową - tak na słodki sen...
I pomyśleć, że to dopiero początek imprezowych szaleństw dla naszej rodzinki! Następna okazja - urodziny M. już w najbliższy wtorek. A tydzień później będziemy świętować trzecią rocznicę naszego ślubu. Oj zebrało się tego troszkę w jednym czasie...
Autor:
vainionn
0 komentarze:
Prześlij komentarz