Wczoraj byliśmy u lekarza popodglądać naszego Maluszka. Okazało się, że nasze śliczne dziecię jest przeciętnej wagi, co szczerze nas ucieszyło. Po wyjściu z gabinetu śmiałam się, że jesteśmy strasznie wyrodni z radością przyjmując wiadomości o przeciętności własnego dziecka, wszak każdy rodzic marzy o tym, żeby jego potomek był wyjątkowy... A my co? Oczywiście wszystko na opak! Ale zważywszy na to, z jakimi gabarytami narodził się nasz pierworodny, to uważam, że mamy najświętsze prawo cieszyć się z tego, że nasze drugie dziecię postanowiło się nie wybijać ponad średnią - przynajmniej w tej dziedzinie.
A poza tym, to przyjechała do nas Mama M. więc jestem trochę odciążona w swoich codziennych obowiązkach, a zwłaszcza w zajmowaniu się Niutkiem. Nie widzieli się od marca, więc zdążyli się tak za sobą stęsknić, że nie całymi dniami nie opuszczają się na krok. Nie powiem, żeby mi to jakoś bardzo przeszkadzało... Przynajmniej mam odrobinę więcej czasu dla siebie. Albo raczej powinnam napisać, że miałabym odrobinę więcej czasu dla siebie, gdyby nie jeden mały szkopuł - na przełomie czerwca i lipca mamy wielką kumulację niezwykle ważnych uroczystości, do których trzeba się odpowiednio przygotować. Zaczyna się to wszystko od Niutkowych urodzin, do których co prawda pozostało jeszcze kilka dni, ale mając na względzie ograniczoną swobodę czasową mojego ukochanego Małża, impreza z tej okazji odbędzie się jutro. Tak więc zamiast korzystać z danej mi swobody, wylegując się na kanapie z książką w ręku, siedzę w kuchni i czaruję torcik, który już zdążył doprowadzić mnie do szewskiej pasji... Mam nadzieję, że wyjdzie, bo jak nie to chyba popadnę w czarną rozpacz...
Autor:
vainionn
0 komentarze:
Prześlij komentarz