M. dojrzał do decyzji, żeby skończyć z tą gównianą (dosłownie i w przenośni) robotą i poszukać szczęścia gdzie indziej. Szczęście znalazł z pomocą przyszłego Szwagra (miejmy nadzieję...), czyli faceta mojej Siostrzyczki. I tak od kilku tygodni zarobiony jest niemalże 24h/dobę przez 7 dni w tygodniu. I niestety w perspektywie ma jeszcze kilka takich zwariowanych tygodni, bo tak z dnia na dzień z pracy zrezygnować nie może... A po tych kilku tygodniach będzie już trochę luźniej, bo pozbędzie się części godzin w obecnym miejscu pracy i będzie tak sobie "wegetować" do września, aż Jego nowy szef będzie mógł zaoferować Mu pełen etat.
No i tyle z wieści dobrych...
A z tych mniej dobrych, to niestety nowe miejsce pracy M. znajduje się w pewnej odległości od naszego obecnego miejsca zamieszkania, co na dłuższą metę może być męczące i uciążliwe, biorąc pod uwagę codzienne niemalże dojazdy po 40 minut w jedną stronę. I w związku z tym - wieść jeszcze gorsza - doszliśmy do rozsądnego wniosku, jedynie słusznego zresztą, że nie ma co biadolić, trza się będzie przeprowadzić! AGAIN!!! Nie, żebym nie miała dość po ostatnim razie... I żeby mi się tu nie podobało... Ale cóż, jak mus - to mus i nie ma przebacz! We wrześniu kończy nam się umowa najmu i pewnie wtedy zabierzemy manatki, i osiedlimy się w zupełnie nowym miejscu, licząc na taką samą sielankę, jaką mieliśmy tutaj...
A najgorsze z najgorszych jest to, że we wrześniu, to już będzie nas czwórka i jak na razie moja wyobraźnia, mimo usilnych prób nie ogarnia, w jaki sposób zdołamy się spakować, przemieścić i zagnieździć z dwójką Brzdąców...
Autor:
vainionn
0 komentarze:
Prześlij komentarz