Jeszcze dobrze nie ochłonęliśmy po świątecznym obżarstwie, a już czekała nas kolejna uczta, nie tylko cielesna, ale i duchowa - Chrzest Św. Niutka.
Wyznaczyliśmy termin na 29.01.2009 roku. Jako że był to wtorek, cała ceremonia była tylko dla nas i Niutek był najważniejszy (dobrze mieć Wujka proboszcza).
Chrzest trwał jakieś pół godziny, w trakcie których Niutek raczył zebranych swoim donośnym głosikiem. Uspokoił się dopiero w trakcie namaszczenia i polania głowy wodą, ale ten spokój nie potrwał długo. Jak tylko odzyskał pozycję pionową, znowu zaczął swój koncercik. Po wszystkim zbeształ Wujka, że tak się ze wszystkim ślamazarzył i oznajmił wszem i wobec, że jeśli natychmiast nie dostanie czegoś do zjedzenia, to dopiero nam pokaże swoje możliwości wokalne. Nie było więc innego wyjścia, jak pospiesznie udać się do domu i jak najszybciej napełnić mleczkiem brzuszek małego głodomora.
W domu, u Mamy M., uczta czekała również na nas. Jedzenia było jak dla pułku wojska, mimo że zaproszonych osób była tylko garsteczka: nasze Mamy, moja Siostrzyczka ze swym Lubym, Siostra M. (niutkowa Matka Chrzestna) z Córunią (Chrześnica M.), mój Kuzyn (niutkowy Ojciec Chrzestny) z Żoną i młodszym Synkiem (moim Chrześniakiem) - sami najbliżsi. Nic dziwnego, że chrzcinowe smakołyki zjadaliśmy jeszcze przez tydzień...
Po Chrzcie wypatrywałam zmian w zachowaniu Niutka, licząc na to, że teraz będzie już prawdziwym aniołeczkiem. Szybko okazało się, że wypędzanie diabła na nic się zdało, bo Synuś nadal potrafi pokazać różki...
Autor:
vainionn
0 komentarze:
Prześlij komentarz