W zeszłą niedzielę odwieźliśmy na lotnisko Mamę M. Była u nas ponad trzy tygodnie. Trochę bałam się tej wizyty, bo wiedziałam, że cały ciężar dostarczania Jej rozrywki spadnie na mnie, jako że M. haruje jak wół na dwa etaty i ostatnio prawie nie bywa w domu.

Na całe szczęście mój kochany mąż znalazł odrobinę wolnego czasu na wożenie nas po rozmaitych centrach handlowych, a nawet na to by zorganizować nam wycieczkę do najstarszej destylarni whiskey na Wyspie (ale o tym później). Tak więc dni miałyśmy jako tako zapełnione, chociaż robienie zakupów z moją Mother-in love (jak to pięknie określiła kiedyś moja znajoma) znużyło mnie już po pierwszym razie... Dla dobra sprawy i świętego spokoju zacisnęłam jednak zęby i pokonywałam kolejne kilometry między sklepowymi półkami i wieszakami.

Zostały jednak wspólne wieczory... I tu sprawa się nieco komplikowała - M. w pracy, Niutek w łóżeczku, a ja sama na polu walki, zupełnie bez pomysłu na coś, co mogłoby mile i skutecznie wypełnić nam czas... Zwłaszcza, że brak u nas było wtedy internetu oraz telewizji, których możnaby użyć w razie ostatecznej konieczności.

I tak co wieczór siadałyśmy naprzeciw siebie w kuchni dzierżąc kubki z gorącą herbatą w dłoniach i gadałyśmy. Gadałyśmy, gadałyśmy i gadałyśmy... Całymi godzinami. O wszystkim co nam ślina przyniosła na język, ale głównie o rodzinie - tej dzisiejszej i tej, którą dawno już pochłonęła przeszłość. Mama M. opowiadała mi tak niesamowite i poplątane losy swoich rodziców, dziadków, wujostwa, a także zupełnie zwyczajne koleje swojego małżeństwa. I kiedy tak opowiadała naszła mnie refleksja (nie pierwszy raz zresztą, bo o tym samym pomyślałam słuchając opowieści mojej Mamy Chrzestnej), że warto by było to wszystko spisać dla potomnych. I niekoniecznie myślę tu o wydaniu, jakiejś powieści (chociaż gdyby ją dobrze napisać, to byłaby naprawdę arcyinteresująca), ale tak zwyczajnie spisać to w jakimś kajeciku, żeby móc się tym wszystkim podzielić z własnymi dziećmi i wnukami, kiedy już będą wystarczająco dorosłe, by pytać o swoje korzenie i słuchać historii o duchach przeszłości...

Dzięki tym wieczorom, pobyt Mamy M. upłynął bardzo szybko i całkiem sympatycznie. I nawet jeśli czasem miałam dość tego, że się trochę wtrąca i próbuje urządzać nasze życie po swojemu, to te rozmowy sprawiały, że jakoś to wytrzymałam. A kiedy przed odprawą Mama zagroziła, że będzie nas częściej odwiedzać, to pomyślałam, że nawet nie byłoby to dla mnie bardzo uciążliwe - w granicach zdrowego rozsądku oczywiście...

0 komentarze:

Prześlij komentarz

O blogu

"Gdy się zobaczyło tylko raz piękno szczęścia na twarzy ukochanej osoby, wiadomo już, że dla człowieka nie może być innego powołania, jak wzbudzanie tego światła na twarzach otaczających nas ludzi." (Albert Camus)

O mnie

Moje zdjęcie
"(...)nie ma nic milszego od sympatii, okazanej przez dziecko, spontanicznej i instynktownej, która każe nam wierzyć, że jest w nas coś prawdziwie godnego miłości(...)" Nathaniel Hawthorne

Obserwatorzy