Się wzięłam za się! I postanowiłam codziennie rano sobie ćwiczyć, coby stracić odrobinę niechcianego tłuszczyku, co to mi po ciążowym okresie błogiego opychania się czym popadnie został. No i, żeby sobie wzmocnić mięśnie grzbietu, bo od dźwigania tych moich słodkich Ciężarków, moje plecy zaczynają poważnie niedomagać. A jest co dźwigać! Maleńka przekroczyła już 6 kg, a że pochłania mleko w zatrważających ilościach, to raczej nie ma co liczyć na to, że ten stan na liczniku będzie choć przez chwilę niezmienny. Z kolei Starszak waży jakieś 10 kg więcej, niż Cysia, a noszenia na rękach domaga się niemal równie często (ach, ta zazdrość...). Na szczęście w Jego przypadku waga zatrzymała się na tym poziomie jakieś 8 miesięcy temu i ani drgnie! I słusznie zresztą, bo żadnej dziecięcej nadwagi pod tym dachem tolerować nie będziem!

A propos wagi - to moja też od jakiegoś miesiąca stoi w miejscu, jak zaklęta i nijak tych osiem pozostałych kilogramów odczepić się samo ode mnie nie chce... A, że jako rozsądna matka karmiąca, ograniczać się w jedzeniu po prostu nie mogę (niestety w grę nadal też wchodzą słodycze - taki już mój słodki nałóg) - to wykoncypowałam, że będę sobie codziennie rano uprawiać sport w formie kilku bardzo prostych i niezbyt wymagających (ponieważ moja kondycja już od dawien dawna leży w gruzach i kwiczy, niczym zarzynane prosię) ćwiczeń. Zanim jeszcze Dziatwa otworzy swe oczy i zacznie swą nieustającą litanię próśb i żądań wymagających niezwłocznego spełnienia do serca rodzicielki-matki. Póki co zmotywowana jestem bardzo, bo i ćwiczę niedługo. Zobaczymy, czy po tygodniu będą jakieś efekty - o ile choć na tydzień starczy mi zapału...

A co poza ty u nas słychać? Ogólnie dni są nadal dla mnie nierozróżnialne (ach, to domokurzenie...) i płyną sobie powoli, niezmiennym rytmem. M. ciągle w pracy, a Dziatwa ciągle w domu (a to za sprawą coraz paskudniejszej pogody). A nuda plus bunt dwulatka plus zazdrość o młodszą Siostrę daje niezawodny przepis na wyprowadzenie matki z jej kruchej równowagi psychicznej, a tym samym na codzienną awanturę... Kiedy doliczyć do tego jeszcze jęki młodszego Dziecięcia, które od czasu do czasu również domaga się poświęcenia mu caluteńkiej mojej uwagi oraz faktu, że jeszcze nie opanowałam sztuki podzielności mojej osoby (przynajmniej nie do perfekcji), to obraz mój po takim dniu pełnym wrażeń (zwłaszcza głośnych wrażeń dźwiękowych) jawić się może li tylko jako jednostki porządnie wymaglowanej przez życie...

0 komentarze:

Prześlij komentarz

O blogu

"Gdy się zobaczyło tylko raz piękno szczęścia na twarzy ukochanej osoby, wiadomo już, że dla człowieka nie może być innego powołania, jak wzbudzanie tego światła na twarzach otaczających nas ludzi." (Albert Camus)

O mnie

Moje zdjęcie
"(...)nie ma nic milszego od sympatii, okazanej przez dziecko, spontanicznej i instynktownej, która każe nam wierzyć, że jest w nas coś prawdziwie godnego miłości(...)" Nathaniel Hawthorne

Obserwatorzy