I znów musieliśmy wrócić do szarej (dosłownie!) wyspiarskiej rzeczywistości. Ale przed naszym powrotem wydarzyło się kilka fajnych rzeczy, o których warto wspomnieć - a więc do dzieła!

29.06 - 02.07.2010
Po urodzinach Niutusia, pojechaliśmy odwiedzić rodzinę M. w Białymstoku. A tam Jacuś - wujek M. - zadziwił nas swoim pomysłem na prawdziwie męski pokój. Jacuś znany jest powszechnie ze swego dość nietypowego hobby, którym jest zbieranie maleńkich buteleczek alkoholi (tylko i wyłącznie pełnych!) - ma ich już tyle, że nie sposób zliczyć (podobno kiedyś podjął się tego kolega Jacka, ale przy 2000-ej flaszeczce dał sobie spokój). Okazało się, że Jacuś wymyślił sposób na zaprezentowanie co ciekawszych okazów w specjalnie przygotowanym do tego salonie. I tak trzy ściany są wyposażone w całe systemy wbudowanych półeczek, na których dumnie stoi część jackowej kolekcji. Dodatkowo półeczki podświetlone są diodami, co daje efekt przebywania w świetnie wyposażonym minibarze.Do tego są tam jeszcze specjalne półeczki na płyty cd i winyle. Na czwartej ścianie wisi oczywiście gigantyczny telewizor, okolony mnóstwem sprzętu audio-wizualnego. Sufit (kościelny, jak twierdzi Jacek) jest obniżony, a na jego środku wycięte jest ogromne koło (oczywiście podświetlone), w którym planowo ma być umieszczony pasujący do całości żyrandol. Całość robi niesamowite wrażenie i podejrzewam, że ten nudny opis nawet w części nie oddaje ani wyglądu, ani atmosfery tego prawdziwie męskiego salonu. Niestety... Na pocieszenie mogę zdradzić, że zdjęcia które tam zrobiliśmy, też nie oddają rzeczywistości...

Będąc w Białymstoku odwiedziliśmy jedyną żyjącą Prababcię Niutka - Jasię. To był pierwszy raz, kiedy zobaczyła swoje piąte prawnuczę. Ucieszyła się na nasz widok niezmiernie, zwłaszcza że nie wiedziała nic o tym, że przyjeżdżamy. Poopowiadała nam o swoich schorzeniach, zmartwieniach i wadach polskiego systemu emerytalnego, poczęstowała ciastem i herbatką, posłuchała, co u nas i już musieliśmy się zbierać...

Popołudnia spędzaliśmy u Cioci Jagody i Piotrusia (jej męża, wujka M.), korzystając z pięknej pogody i ich ogromnego ogrodu, w którym Niutek szalał na trawie i w piaskownicy, a myśmy pili zimne napoje i zajadali się ciastem. Drugiego dnia do gospodarzy zajechały ich dzieci - Ania z mężem Sebą oraz Krzyś z żoną Agatką i dwójką rozbrykanych synów: Antkiem (2 latka) i Frankiem (3 i pół roku). Niutek był pod wielkim wrażeniem swoich starszych kuzynów, którzy biegali po ogrodzie, niczym wichura. Do tego stopnia pozazdrościł im możliwości swobodnego przemieszczania się, bez pomocy ze strony dorosłych, że niemal nauczył się chodzić. Podejrzewam, że gdybyśmy posiedzieli tam jeszcze ze dwa dni, to już by pomykał. A póki co uwielbia chodzić trzymając się naszych rąk lub popychając przed sobą wszelkiej maści chodziki-pchacze.

02.07-03.07.2010
Z Białegostoku popędziliśmy do Starych Babic, gdzie zaprosił nas nasz były współlokator, a obecny chłopak mojej Siostry Marcin. Wieczorem, po naszym przyjeździe zrobiliśmy sobie konkurs karaoke i nieskromnie się przyznam, że powaliłam ich swoim talentem na kolana! A następnego dnia mieliśmy w planach odwiedzić ogród zoologiczny w Warszawie, jednak w końcu rozmyśliliśmy się (a właściwie, to oni się rozmyślili, bo ja byłam w mniejszości chcącej jechać do zoo) i pojechaliśmy do Łazienek. Wcześniej zahaczyliśmy o jakiś jarmark na Nowym Świecie, połaziliśmy wśród stoisk, pooglądaliśmy, kupiłam sobie obwarzanki, które chodziły za mną już chyba z miesiąc, a Niutek dostał jamajski marakasik, który dzierżył w dłoni niczym berło, potrząsając nim w rytm muzyki, płynącej ze sceny. A potem ruszyliśmy do celu naszej wyprawy, czyli Łazienek. A tam, jak to w Łazienkach - pełno ludzi, trzy Młode Pary podczas zdjęciowych sesji w plenerze, kaczki, ryby i paw jedzący ludziom z ręki. Po spacerze zajrzeliśmy jeszcze na chwilkę do mojej ukochanej kuzyneczki Anki, a potem wróciliśmy do Babic, gdzie już grzał się grill na bardzo późny obiad lub, jak kto woli, dość wczesną kolację. Po sutym posiłku wsiedliśmy do rozgrzanego niczym piekarnik samochodu i pomknęliśmy w stronę domu, licząc na to, że się nie ugotujemy.

07.07.2010
Czy ja już wspominałam, że M. uwielbia robić mi niespodzianki? Kiedy któregoś dnia zagadnęłam Go, jaki prezent dostanie od nas na swoje pierwsze urodzinki Niutek - mój mąż ze spokojem w głosie oświadczył mi, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie, że chciałby aby to była trwała pamiątka i w związku z tym pomyślał o profesjonalnej sesji zdjęciowej naszej trójki z malowniczym Piernikowem w tle. Co więcej powziął nawet odpowiednie kroki, by to swoje pragnienie wcielić w życie i skontaktował się z naszą Panią Fotograf, która robiła nam sesję ślubną. Niestety okazało się, że nie może ona przyjąć naszego zlecenia, ale dała nam namiar do innej Pani zajmującej się fotografią i wstawiła się u niej za nami, dzięki czemu tego właśnie dnia powstała jedyna w swoim rodzaju dokumentacja naszego spaceru po Starówce i okolicach. Czułam się jak jakaś "celebrity" w ustawce, wdzięcząc się do aparatu i czując na sobie wzrok przechodniów, zastanawiających się, co jest grane. W każdym bądź razie mieliśmy 2 i pół godziny wyśmienitej zabawy, nie zmąconej ani przez sekundę zmęczeniem Niutka - oj dzielny ten mój Synuś - a Pani Fotograf nie mogła wyjść z podziwu, że On tak spokojnie znosi to łażenie i do tego przez cały czas śle szerokie uśmiechy w stronę obiektywu. No i trzeba przyznać, że efekt przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania - nie dość, że zdjęcia są cudne i my na niech też (ależ ja się skromna zrobiłam!), to jeszcze ich ilość!!! Mieliśmy nadzieję na jakieś 20 fotek, a dostaliśmy 21 wydrukowanych i ponad 500 na płytce!!! Będzie z czego skompletować album. A to "oczko" upiększy nam salon, jak tylko nabędziemy jakieś ładne rameczki.

09.07.2010
No i powróciliśmy do szarej (dosłownie!) wyspiarskiej rzeczywistości, z pochmurnym niebem i padającym deszczem... Ale są tego i dobre strony - poznałam wreszcie Annyę i Jej męża Tomka, bardzo sympatyczną żmijkę, z którą łączy mnie wirtualne przeżywanie trudów ciąży i pierwszych miesięcy macierzyństwa. I mam nadzieję, że na poznaniu się nie skończy i będziemy mieli jeszcze okazję się spotkać i pogadać.

Poza tym okazało się, że w budynku, w którym mieszkamy powstał nowy sklep. Może nie byłoby w tym nic godnego uwagi, gdyby nie fakt, że to sklep z polską żywnością i na dodatek Dziewczyny sprowadzają wędliny i sery z kraju, i kroją to na miejscu. A wszystko takie świeże, piękne i smaczne - cieszy oczy i podniebienie. Tego nam było trzeba! Dzięki Dziewczyny!!!

No i na samiutki już koniec pochwalę się, że Niuteńkowi wyszła prawa górna czwóreczka! Wymacałam ją 10.07. Na dodatek cała reszta czwórek jest chyba w natarciu, bo Synuś mój taki rozdrażniony chodzi ostatnio i płaczliwy jest na potęgę. To chyba najgorsze zęby, jak do tej pory... Miejmy nadzieję, że szybko się poprzebijają i wróci moje małe promienne Słoneczko...

0 komentarze:

Prześlij komentarz

O blogu

"Gdy się zobaczyło tylko raz piękno szczęścia na twarzy ukochanej osoby, wiadomo już, że dla człowieka nie może być innego powołania, jak wzbudzanie tego światła na twarzach otaczających nas ludzi." (Albert Camus)

O mnie

Moje zdjęcie
"(...)nie ma nic milszego od sympatii, okazanej przez dziecko, spontanicznej i instynktownej, która każe nam wierzyć, że jest w nas coś prawdziwie godnego miłości(...)" Nathaniel Hawthorne

Obserwatorzy