Pogoda się nie zmieniła, ani trochę. Poza tym, że internetowy termometr przekłamuje odczyty temperatury, pokazując je o kilka stopni niższe, niż to co czuję wychodząc z dzieciakami do ogrodu. I tym, że od wielkiego dzwonu, niemalże bezchmurne niebo raczy wycisnąć kilka kropel deszczu dla spragnionej ziemi. Nic się nie zmieniło - jak było, tak jest.
I dobrze! Bo to oznacza, że nadal mogę cieszyć się filiżanką kawy i dobrą książką na świeżym powietrzu. Dzieciaki wypuszczone na powietrze są jakieś takie mniej wymagające, zupełnie jakby zapominały, że jestem. Niutek biega w tę i spowrotem, to się pohuśta, to poskacze na trampolinie, porysuje kredą, czy znajdzie sobie jakieś inne bardzo frapujące zajęcie. Cysia natomiast przesypia pół dnia, a jak już się obudzi, to uśmiecha się słodko i gawędzi sama ze sobą. I niczego ode mnie nie potrzebują. A to oznacza, że ja mam wreszcie cudowną chwilę świętego spokoju, mogę się zatopić w lekturze lub własnych myślach i odurzać się słodkim zapachem kwitnących tuż obok kwiatów.
Nareszcie mam maleńką namiastkę raju... I niczego mi nie brakuje... Prawie...
A tu migawki z minionego weekendu:
1) sobota nad jeziorem
Autor:
vainionn
2) niedziela nad morzem
0 komentarze:
Prześlij komentarz